sobota, 3 maja 2014

Rozdział III

STORYTELLER.

''Zatańczyłem już z milionem demonów''

    -Fleur? - z rozmyśleń wyrwał mnie Jermey. Znowu to pomieszczenie. Znowu siedzimy w tym kółku. Oni opowiadają kolejne historie. Ale po co? Po co to wszystko? To tylko strata czasu. Ja się nie odzywam. Siedzę i w milczeniu przysłuchuję się, co mówią. Czasem te opowieści są nawet ciekawe. 
-Teraz twoja kolej. Może dzisiaj nam coś powiesz? - patrzył na mnie, jego usta zdobił jakże sztuczny i wymuszony uśmiech. On nic nie rozumie. Nie wie jak to jest. Siedzimy tu zamknięci. Próbują nas zmienić. A my posłusznie udajemy, że im się to udaje, by po wyjściu stąd wrócić do naszego szczęścia.
    Wszystkie pary oczy spoczywały teraz na mnie. Czułam ich ciężar, ale nadal nie miała zamiaru nic mówić. 
-Fleur? - nie poddawał się Jeremy. 
Pokiwałam przecząco głową, z nadzieją, że dzisiaj też nie będę musiała nic mówić. 
-No dalej... - zaczął. Na chwilę zapadła cisza, którą przerwało skrzypienie starych drzwi. Do środka wszedł ON. Objął nas wszystkich wzrokiem, po czym zajął swoje stałe miejsce w kącie sali. 
-Będziesz musiała w końcu...
-Ja powiem. - przerwał mu niski, dobrze znany i lubiany przeze mnie głos. Patrzył przez okno, nieobecnym wzrokiem. Jego szczęka była zaciśnięta. 
-Ale nie wiem od czego zacząć... - powiedział, po czym parsknął cichym, ledwo słyszalnym śmiechem. Potarł twarz dłońmi. Zauważyłam, że zawsze to robi, zanim zacznie kolejny, ze swoich długich i głębokich monologów. Wszyscy odwrócili się w jego kierunku, a ja cicho odetchnęłam z ulgą. 
-Zdaje się, że ta historia może mieć dwa początki - powiedział z uśmiechem i rozsiadł się wygodniej na krześle. 
-Pierwszy z nich rozpoczynałby tą historię w 2008... - zmrużył oczy, jakby odszukiwał w myślach wydarzeń z  tego roku. 
-Drugi natomiast cofnąłby nas tylko do 2009... Właściwie skoro to tylko rok różnicy, to może wybierzmy opcję pierwszą - w  pomieszczeniu zapanowała pełna napięcia cisza. Wiedziałam, że zaraz dowiem się o nim czegoś więcej niż wiedziałam do tej pory i to zaczęło mnie trochę przerażać. Nie chciałam nic wiedzieć. Wolałam, żeby było tak jak jest. Żadnych imion, żadnych historii z życia. Żadnych informacji. Taki układ mi odpowiadał. Chciałam wyjść. Żeby nie wiedzieć. Ale nie mogłam. Coś mi na to nie pozwalało. Może byłam zbyt ciekawa tego, jak to wszystko się zaczęło, a może jakaś część mnie chciała, żeby ON stał się mi bliższy. Albo po prostu byłam zbyt wyczerpana, żeby wyjść. Myśl o szczęściu odbiera mi cała energię. Jestem coraz bliżej dna. 
-To nie jest mój pierwszy odwyk - odezwał się w końcu. -Miałem 18 lat. Moi kumple ciągle wyciągali mnie do jakiegoś pubu. Tu kieliszek, tam kieliszek. Zaczęło się niewinnie, ale byłem tylko głupim dzieciakiem. Nie wiedziałem w co się pakuję. Rzuciła mnie dziewczyna. Myślałem, że mój świat legł w gruzach. Że już nigdy nie zaznam szczęścia. - zaśmiał się cicho i odgarnął włosy do tyłu. -Zabawne... przecież byłem DZIECKIEM. Alkohol zaczął stawać się częścią mojego dnia. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, kiedy stało się to dla mnie rutyną. Kumple, którzy kiedyś sami namawiali mnie na drinka, zaczęli się ode mnie odwracać. Mówili, że się staczam, że zachowuję się jak gówniarz. Ale tym właśnie byłem. Staczającym się gówniarzem. Teraz wiem, że mieli rację, ale wtedy wydawało mi się, że nikt mnie nie rozumie, że tylko alkohol jest moim prawdziwym przyjacielem. Żałosne... Rok później poznałem piękną dziewczynę. Miała na imię Lily. Ach, jakaż ona była piękna - na jego ustach pojawił się ledwo zauważalny uśmiech. Przerwał na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał, a jego twarz znacznie posmutniała. 
-Nie chciała mnie. Ale nie byłem w stanie przestać... Raz, gdy się upiłem nie wiedzieć czemu postanowiłem ją odwiedzić. Cholernie na mnie nawrzeszczała. Nie dziwię jej się, zarzygałem jej cały korytarz... - lekki uśmiech ponownie ozdobił jego usta. W skupieniu obserwowałam każdy jego ruch. I tym razem dokładnie wsłuchiwałam się w każde wypowiedziane przez niego słowo. 
-Ale powiedziała wtedy... Ba! Wykrzyczała... Uwaga cytuję... - spojrzał po kolei na każdego z nas, by upewnić się, że na pewno słuchamy. 
-''Idź się leczyć!'' i wbrew pozorom były to najlepsze słowa jakie kiedykolwiek od niej usłyszałem. Nie zostało mi nic innego jak iść się leczyć - tym razem jego uśmiech był szeroki, nawet jego niebieskie oczy śmiały się razem z nim. Jakiż piękny i rzadki był to widok w miejscu takim jak to. W pokoju zapanowała cisza. Każdy z napięciem wyczekiwał końca historii, ale tak na prawdę to był zaledwie jej początek. 
-Podczas odwyku miałem sporo czasu do namysłu. Dokładnie  przemyślałem parę spraw. Przysiągłem sobie, że już nigdy nie tknę alkoholu... i wierzcie lub nie, ale obietnicy dotrzymałem. Nie miałem alkoholu w ustach od prawie czterech lat. I wiecie co? Czuję się z tym świetnie! Po odwyku wróciłem do domu. Lily już nie mieszkała tam gdzie wcześniej. Nie mieszkała nawet w tym samym stanie, co wcześniej. Ściślej mówiąc nie mieszkała już nawet w US. Okazało się, że wyprowadziła się do Holandii. Dobrze, że chociaż ostatnie słowa jakie do mnie wypowiedziała, były tak mądre. Nie będę ich znowu cytował. Ta, wspomniałem, że jej uroda nie szła w parze w intelektem? Nieważne. W każdym razie długo nie musiałem szukać. Poznałem równie piękną dziewczynę. Santana... Ach, cóż to była za wspaniała dziewczyna! Kochałem ją. Naprawdę ją kochałem... - znowu zapadła cisza. Spuścił wzrok i przez chwilę patrzył w zamyśle na swoje dłonie. Wziął głęboki wdech i zaczął mówić dalej. 
-Długo nie mogłem przed nią ukrywać, że byłem na odwyku... Jak się dowiedziała wpadła w szał. Nie chciała mnie słuchać. Spakowała swoje rzeczy i po prostu wyszła. Więcej już jej nie widziałem. Żeby tego było mało wylali mnie z pracy. Co prawda była to robota w myjni samochodowej, ale jak to mówią żadna praca nie hańbi... Wszystko zaczęło się walić. Okazało się, że moja mama ma AIDS. Długo nie pociągnęła. Poddała się. Straciłem najważniejszą osobę w moim życiu... Gdyby facet, który zaraził ją tym gównem nadal żył, to przysięgam, że sam bym go zabił. - przerwał na chwilę, żeby odchrząknąć i jak zgaduję zebrać myśli do kupy. Jego oczy się zeszkliły. Zacisnął pięści i przez chwilę wpatrywał się w milczeniu za okno.
     -Nie miałem już siły na to wszystko. Potrzebowałem czegoś, co pomoże mi zapomnieć o problemach i nie mógł to być alkohol. Kolega dilował marihuaną... Pierwszy raz zapaliłem kilka dni przed moimi 21 urodzinami. Paliłem przez ponad rok. Codziennie... Nie miałem żadnych planów, ani ambicji. Ojciec nigdy się mną nie przejmował. Wysyłał co miesiąc pieniądze i na tym jego rola się kończyła. W ciągu jednego roku zakochałem się i straciłem swoją miłość, wylali mnie z pracy, matka zachorowała i... i zmarła. To było dla mnie zdecydowanie za dużo. Marihuana była dla mnie ucieczką od tych wszystkich problemów. Ale jak się można było spodziewać w końcu przestała mi wystarczać. Byłem na imprezie. Poznałem chłopaka o imieniu John. To on wpakował mnie w to bagno. Na początku to miał być tylko dodatek do imprezy, ale wszyscy dobrze wiemy, że to tak nie działa. Weźmiemy coś raz, a potem chcemy więcej i więcej. Więc 'dodatek do imprezy' stał się moją rutyną... Wciągałem kokę codziennie. Trafiłem na samo dno. Nawet nie wstawałem rano z łóżka, kokaina leżała już na stoliku obok gotowa do zaaplikowania. Mój organizm potrzebował jej bardziej niż czegokolwiek. I kiedy już myślałem, że nigdy nie uda mi się wydostać z tego bałaganu. Mój przyjaciel powiedział bardzo ważne dla mnie słowa. Słowa, które już ktoś kiedyś do mnie skierował. ''Idź się leczyć''... - zaśmiał się pod nosem i objął nas wszystkich wzrokiem. 
-Nie zostało mi nic innego, jak iść się leczyć - powiedział z ogromnym uśmiechem na twarzy. -I tak trafiłem tutaj... Siedzę tu już od ośmiu miesięcy. Osiem miesięcy! Rany, ale ten czas leci! Jestem czysty od ośmiu miesięcy! - wołał, żywo przy tym gestykulując. 
-Ci frajerzy w białych fartuchach twierdzą, że mogę wracać do domu. - na te słowa wszyscy się lekko uśmiechnęli. Nawet Jeremy, który sam jest ''frajerem w białym fartuchu'' uśmiechnął się, ukazując swoje idealnie proste zęby. 
-Ale ja nie chcę wracać... Ludzie mówią, że historia lubi się powtarzać... A skoro tak mówią, to musi to być w jakimś stopniu prawda. Nie chcę wracać, bo pomimo to, że wiem, że już nigdy nie tknę kokainy czy marihuany, to jestem pewien, że kiedy życie znowu skopie mi tyłek, co na pewno się stanie, to sięgnę po coś gorszego... 
    W pomieszczeniu po raz kolejny zapanowało milczenie. Wszyscy analizowali w głowie JEGO słowa. Ja też. Poznałam jego historię. Teraz on będzie chciał poznać moją. Wiem to. Jestem pewna. Teraz go znam... jedyne, co mi zostało z naszej niezobowiązującej znajomości, to brak jego imienia. I wolałam, żeby tak zostało. Nie znam jego imienia, więc nie znam jego. To proste, choćby nie wiem jak szczegółowo opowiedział mi o swoim życiu, to nadal pozostaje dla mnie tylko towarzyszem do wspólnego milczenia na korytarzach tego przerażającego miejsca. Niech tak zostanie. Każda historia opowiedziana tutaj kończy lub zaczyna się od imienia. Ta miała się tak skończyć. Tym razem nic nie powstrzymywało mnie przed wyjściem. 
    Bez słowa wstałam i ruszyłam w kierunku drzwi. Już chwyciłam za klamkę, kiedy mówca znów zabrał głos. 
-Zgaduję, że ta historia potrzebuje specjalnego zakończenia... - wstrzymałam oddech i zacisnęłam mocniej palce na metalowej klamce. Przez chwilę wahałam się czy wyjść, ale kiedy ON znowu zaczął mówić szybko otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz, zamykając je szczelnie za sobą. Do moich uszu dobiegło jedynie ''Mam na im...'', wyszłam w samą porę.