sobota, 3 maja 2014

Rozdział III

STORYTELLER.

''Zatańczyłem już z milionem demonów''

    -Fleur? - z rozmyśleń wyrwał mnie Jermey. Znowu to pomieszczenie. Znowu siedzimy w tym kółku. Oni opowiadają kolejne historie. Ale po co? Po co to wszystko? To tylko strata czasu. Ja się nie odzywam. Siedzę i w milczeniu przysłuchuję się, co mówią. Czasem te opowieści są nawet ciekawe. 
-Teraz twoja kolej. Może dzisiaj nam coś powiesz? - patrzył na mnie, jego usta zdobił jakże sztuczny i wymuszony uśmiech. On nic nie rozumie. Nie wie jak to jest. Siedzimy tu zamknięci. Próbują nas zmienić. A my posłusznie udajemy, że im się to udaje, by po wyjściu stąd wrócić do naszego szczęścia.
    Wszystkie pary oczy spoczywały teraz na mnie. Czułam ich ciężar, ale nadal nie miała zamiaru nic mówić. 
-Fleur? - nie poddawał się Jeremy. 
Pokiwałam przecząco głową, z nadzieją, że dzisiaj też nie będę musiała nic mówić. 
-No dalej... - zaczął. Na chwilę zapadła cisza, którą przerwało skrzypienie starych drzwi. Do środka wszedł ON. Objął nas wszystkich wzrokiem, po czym zajął swoje stałe miejsce w kącie sali. 
-Będziesz musiała w końcu...
-Ja powiem. - przerwał mu niski, dobrze znany i lubiany przeze mnie głos. Patrzył przez okno, nieobecnym wzrokiem. Jego szczęka była zaciśnięta. 
-Ale nie wiem od czego zacząć... - powiedział, po czym parsknął cichym, ledwo słyszalnym śmiechem. Potarł twarz dłońmi. Zauważyłam, że zawsze to robi, zanim zacznie kolejny, ze swoich długich i głębokich monologów. Wszyscy odwrócili się w jego kierunku, a ja cicho odetchnęłam z ulgą. 
-Zdaje się, że ta historia może mieć dwa początki - powiedział z uśmiechem i rozsiadł się wygodniej na krześle. 
-Pierwszy z nich rozpoczynałby tą historię w 2008... - zmrużył oczy, jakby odszukiwał w myślach wydarzeń z  tego roku. 
-Drugi natomiast cofnąłby nas tylko do 2009... Właściwie skoro to tylko rok różnicy, to może wybierzmy opcję pierwszą - w  pomieszczeniu zapanowała pełna napięcia cisza. Wiedziałam, że zaraz dowiem się o nim czegoś więcej niż wiedziałam do tej pory i to zaczęło mnie trochę przerażać. Nie chciałam nic wiedzieć. Wolałam, żeby było tak jak jest. Żadnych imion, żadnych historii z życia. Żadnych informacji. Taki układ mi odpowiadał. Chciałam wyjść. Żeby nie wiedzieć. Ale nie mogłam. Coś mi na to nie pozwalało. Może byłam zbyt ciekawa tego, jak to wszystko się zaczęło, a może jakaś część mnie chciała, żeby ON stał się mi bliższy. Albo po prostu byłam zbyt wyczerpana, żeby wyjść. Myśl o szczęściu odbiera mi cała energię. Jestem coraz bliżej dna. 
-To nie jest mój pierwszy odwyk - odezwał się w końcu. -Miałem 18 lat. Moi kumple ciągle wyciągali mnie do jakiegoś pubu. Tu kieliszek, tam kieliszek. Zaczęło się niewinnie, ale byłem tylko głupim dzieciakiem. Nie wiedziałem w co się pakuję. Rzuciła mnie dziewczyna. Myślałem, że mój świat legł w gruzach. Że już nigdy nie zaznam szczęścia. - zaśmiał się cicho i odgarnął włosy do tyłu. -Zabawne... przecież byłem DZIECKIEM. Alkohol zaczął stawać się częścią mojego dnia. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, kiedy stało się to dla mnie rutyną. Kumple, którzy kiedyś sami namawiali mnie na drinka, zaczęli się ode mnie odwracać. Mówili, że się staczam, że zachowuję się jak gówniarz. Ale tym właśnie byłem. Staczającym się gówniarzem. Teraz wiem, że mieli rację, ale wtedy wydawało mi się, że nikt mnie nie rozumie, że tylko alkohol jest moim prawdziwym przyjacielem. Żałosne... Rok później poznałem piękną dziewczynę. Miała na imię Lily. Ach, jakaż ona była piękna - na jego ustach pojawił się ledwo zauważalny uśmiech. Przerwał na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał, a jego twarz znacznie posmutniała. 
-Nie chciała mnie. Ale nie byłem w stanie przestać... Raz, gdy się upiłem nie wiedzieć czemu postanowiłem ją odwiedzić. Cholernie na mnie nawrzeszczała. Nie dziwię jej się, zarzygałem jej cały korytarz... - lekki uśmiech ponownie ozdobił jego usta. W skupieniu obserwowałam każdy jego ruch. I tym razem dokładnie wsłuchiwałam się w każde wypowiedziane przez niego słowo. 
-Ale powiedziała wtedy... Ba! Wykrzyczała... Uwaga cytuję... - spojrzał po kolei na każdego z nas, by upewnić się, że na pewno słuchamy. 
-''Idź się leczyć!'' i wbrew pozorom były to najlepsze słowa jakie kiedykolwiek od niej usłyszałem. Nie zostało mi nic innego jak iść się leczyć - tym razem jego uśmiech był szeroki, nawet jego niebieskie oczy śmiały się razem z nim. Jakiż piękny i rzadki był to widok w miejscu takim jak to. W pokoju zapanowała cisza. Każdy z napięciem wyczekiwał końca historii, ale tak na prawdę to był zaledwie jej początek. 
-Podczas odwyku miałem sporo czasu do namysłu. Dokładnie  przemyślałem parę spraw. Przysiągłem sobie, że już nigdy nie tknę alkoholu... i wierzcie lub nie, ale obietnicy dotrzymałem. Nie miałem alkoholu w ustach od prawie czterech lat. I wiecie co? Czuję się z tym świetnie! Po odwyku wróciłem do domu. Lily już nie mieszkała tam gdzie wcześniej. Nie mieszkała nawet w tym samym stanie, co wcześniej. Ściślej mówiąc nie mieszkała już nawet w US. Okazało się, że wyprowadziła się do Holandii. Dobrze, że chociaż ostatnie słowa jakie do mnie wypowiedziała, były tak mądre. Nie będę ich znowu cytował. Ta, wspomniałem, że jej uroda nie szła w parze w intelektem? Nieważne. W każdym razie długo nie musiałem szukać. Poznałem równie piękną dziewczynę. Santana... Ach, cóż to była za wspaniała dziewczyna! Kochałem ją. Naprawdę ją kochałem... - znowu zapadła cisza. Spuścił wzrok i przez chwilę patrzył w zamyśle na swoje dłonie. Wziął głęboki wdech i zaczął mówić dalej. 
-Długo nie mogłem przed nią ukrywać, że byłem na odwyku... Jak się dowiedziała wpadła w szał. Nie chciała mnie słuchać. Spakowała swoje rzeczy i po prostu wyszła. Więcej już jej nie widziałem. Żeby tego było mało wylali mnie z pracy. Co prawda była to robota w myjni samochodowej, ale jak to mówią żadna praca nie hańbi... Wszystko zaczęło się walić. Okazało się, że moja mama ma AIDS. Długo nie pociągnęła. Poddała się. Straciłem najważniejszą osobę w moim życiu... Gdyby facet, który zaraził ją tym gównem nadal żył, to przysięgam, że sam bym go zabił. - przerwał na chwilę, żeby odchrząknąć i jak zgaduję zebrać myśli do kupy. Jego oczy się zeszkliły. Zacisnął pięści i przez chwilę wpatrywał się w milczeniu za okno.
     -Nie miałem już siły na to wszystko. Potrzebowałem czegoś, co pomoże mi zapomnieć o problemach i nie mógł to być alkohol. Kolega dilował marihuaną... Pierwszy raz zapaliłem kilka dni przed moimi 21 urodzinami. Paliłem przez ponad rok. Codziennie... Nie miałem żadnych planów, ani ambicji. Ojciec nigdy się mną nie przejmował. Wysyłał co miesiąc pieniądze i na tym jego rola się kończyła. W ciągu jednego roku zakochałem się i straciłem swoją miłość, wylali mnie z pracy, matka zachorowała i... i zmarła. To było dla mnie zdecydowanie za dużo. Marihuana była dla mnie ucieczką od tych wszystkich problemów. Ale jak się można było spodziewać w końcu przestała mi wystarczać. Byłem na imprezie. Poznałem chłopaka o imieniu John. To on wpakował mnie w to bagno. Na początku to miał być tylko dodatek do imprezy, ale wszyscy dobrze wiemy, że to tak nie działa. Weźmiemy coś raz, a potem chcemy więcej i więcej. Więc 'dodatek do imprezy' stał się moją rutyną... Wciągałem kokę codziennie. Trafiłem na samo dno. Nawet nie wstawałem rano z łóżka, kokaina leżała już na stoliku obok gotowa do zaaplikowania. Mój organizm potrzebował jej bardziej niż czegokolwiek. I kiedy już myślałem, że nigdy nie uda mi się wydostać z tego bałaganu. Mój przyjaciel powiedział bardzo ważne dla mnie słowa. Słowa, które już ktoś kiedyś do mnie skierował. ''Idź się leczyć''... - zaśmiał się pod nosem i objął nas wszystkich wzrokiem. 
-Nie zostało mi nic innego, jak iść się leczyć - powiedział z ogromnym uśmiechem na twarzy. -I tak trafiłem tutaj... Siedzę tu już od ośmiu miesięcy. Osiem miesięcy! Rany, ale ten czas leci! Jestem czysty od ośmiu miesięcy! - wołał, żywo przy tym gestykulując. 
-Ci frajerzy w białych fartuchach twierdzą, że mogę wracać do domu. - na te słowa wszyscy się lekko uśmiechnęli. Nawet Jeremy, który sam jest ''frajerem w białym fartuchu'' uśmiechnął się, ukazując swoje idealnie proste zęby. 
-Ale ja nie chcę wracać... Ludzie mówią, że historia lubi się powtarzać... A skoro tak mówią, to musi to być w jakimś stopniu prawda. Nie chcę wracać, bo pomimo to, że wiem, że już nigdy nie tknę kokainy czy marihuany, to jestem pewien, że kiedy życie znowu skopie mi tyłek, co na pewno się stanie, to sięgnę po coś gorszego... 
    W pomieszczeniu po raz kolejny zapanowało milczenie. Wszyscy analizowali w głowie JEGO słowa. Ja też. Poznałam jego historię. Teraz on będzie chciał poznać moją. Wiem to. Jestem pewna. Teraz go znam... jedyne, co mi zostało z naszej niezobowiązującej znajomości, to brak jego imienia. I wolałam, żeby tak zostało. Nie znam jego imienia, więc nie znam jego. To proste, choćby nie wiem jak szczegółowo opowiedział mi o swoim życiu, to nadal pozostaje dla mnie tylko towarzyszem do wspólnego milczenia na korytarzach tego przerażającego miejsca. Niech tak zostanie. Każda historia opowiedziana tutaj kończy lub zaczyna się od imienia. Ta miała się tak skończyć. Tym razem nic nie powstrzymywało mnie przed wyjściem. 
    Bez słowa wstałam i ruszyłam w kierunku drzwi. Już chwyciłam za klamkę, kiedy mówca znów zabrał głos. 
-Zgaduję, że ta historia potrzebuje specjalnego zakończenia... - wstrzymałam oddech i zacisnęłam mocniej palce na metalowej klamce. Przez chwilę wahałam się czy wyjść, ale kiedy ON znowu zaczął mówić szybko otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz, zamykając je szczelnie za sobą. Do moich uszu dobiegło jedynie ''Mam na im...'', wyszłam w samą porę. 

środa, 23 kwietnia 2014

Rozdział I

 ON.

 ''Światła reflektorów przybywają
Wskazując mi drogę''

    Ludzie mówią, ale ja ich nie słyszę. Opowiadają historie. Nie wiem o czym. Nie wiem po co. Nic już nie wiem...
   Wpatruję się w wielki zegar wiszący na ścianie. Tik-tak, tik-tak. Nerwowo stukam butem o podłogę. Mam zaciśnięte pięści, żeby nikt nie dostrzegł, że trzęsą mi się ręce, ale przecież im też się trzęsą, więc dlaczego tak bardzo chcę ukryć moje przed ich wzrokiem? Pocę się, chce mi się pić. Trochę tu zimno. Oddycham ciężko i wolno, tak jakby ta pozornie prosta życiowa funkcja wymagała ode mnie sporego wysiłku. Siedzimy na krzesłach, a mężczyzna o imieniu Jeremy co jakiś czas mówi imię jednego z nas. To on. To on każe nam opowiadać o swoich przeżyciach. Ale ja nie mówię nic, więc spoglądają na mnie. Dwanaście par oczu spogląda na mnie niepewnie. Jesteśmy wrakami, które idą na dno. Żadne z nas nie jest już takie samo. Przykre.
    Wszyscy cierpimy. Może z wyjątkiem JEGO. Siedzi w kącie sali i bawi się kawałkiem sznurka. Co jakiś czas gładzi długie włosy dłonią. Jego niebieskie oczy nawet z daleka przypominają bezchmurne niebo. On też nie mówi, też nie słucha, a jednak jest. Nie wygląda jak żaden z nas. Nie męczy się. Zapewne sypia spokojnie. Jemu nic nie odebrali. Więc dlaczego tu jest? Skoro ON nie cierpi.
-Fleur, może teraz ty? - zapytał Jeremy, a wszystkie pary oczu skierowały się na mnie. Przełknęłam głośno ślinę, a moja stopa przestała wystukiwać rytm o podłogę i zastygła w bezruchu. W pomieszczeniu zapanowała idealna, niczym niezmącona cisza. Nie słyszałam już nawet wskazówek zegara, pomimo tego, że nadal wpatrywałam się w nie tępo.
-Fleur? - odezwał się znów Jeremy, ale ja nawet nie drgnęłam.  -Chcesz się czymś z nami podzielić? - pokiwałam przecząco głową.
    Spuściłam wzrok i znów stukałam stopą o szare linoleum. Tik-tak, tik-tak. Ludzie zaczęli mówić. Starałam się słuchać. Naprawdę się starałam. Ale nic nie mogłam na to poradzić, że wszystkie moje myśli krążyły wokół jednej rzeczy.
    Próbując się skupić wychwytywałam jedynie wyciągnięte z kontekstu zdania. Nic nie łączyło się w spójną całość. Skrawki historii przeplatane były myślą o szczęściu.
-...cierpię tutaj... - słaby głos dziewczyny siedzącej na przeciwko mnie na chwilę przywrócił mnie na ziemię. Oblizałam spierzchnięte usta i odetchnęłam głęboko.
-Wszyscy tutaj cierpimy - szepnęłam, ale na tyle głośno, że wszyscy mnie usłyszeli.   Zanim ktoś odpowiedział wstałam z miejsca i powoli ruszyłam w kierunku swojego pokoju. Potrzebowałam snu. 

***

     Szłam opustoszałym korytarzem ośrodka. Wokół panowała grobowa cisza. 
    Nagle w półmroku pojawiła się jakaś postać. Była bardzo niewyraźna. Siedziała skulona w kącie. Patrzyła się na mnie. Jej oczy były czarne i nie wyrażały żadnych emocji. Chciałam podejść bliżej, ale opuściły mnie wszystkie siły. Usiadłam na podłodze. Wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem w milczeniu. Chciałam coś powiedzieć, ale ucisk w gardle nie pozwalał mi na wykrztuszenie ani słowa. Postać trzymała w ręce heroinę. Zaczęło kręcić mi się w głowie. Ściany dookoła zaczęły falować. Podłoga zapadła się i wchłaniała do środka wszystkie meble. Zaczęłam się nerwowo rozglądać, ale jedyne co widziałam, to pochłaniające wszystko dziury. Wołałam o pomoc. Krzyczałam najgłośniej jak potrafiłam, ale nic z tego. Nikt się nie pojawił. Chciałam wstać i uciekać, ale podłoga dookoła mnie już została zniszczona. Wszędzie panowała ciemność. Pustka. Łzy spływały po moich policzkach strumieniami. Zewsząd dochodził donośny śmiech. Zakryłam uszy i ukryłam głowę pomiędzy kolanami, ale rechot nie stawał się cichszy, wręcz przeciwnie. Było coraz głośniej. Na tyle głośno, że nawet nie słyszałam własnego krzyku. 
     Poczułam jak ktoś łapie mnie za ramiona. 
-To tylko sen, to tylko sen - powtarzał głos w kółko. Gwałtownie otworzyłam oczy i zaczerpnęłam powietrza, dopiero po chwili przestałam się szamotać. W pokoju było już szaro. Musiałam przespać całe popołudnie. Spojrzałam na zegar nad drzwiami. 18:37.
-Już dobrze - przypomniał o sobie głos. Spojrzałam na osobę, która siedzi na krawędzi łóżka. Doskonale wiedziałam kogo się spodziewać. 
    Mia, mieszka w pokoju obok. Trafiła na odwyk miesiąc temu, ale nie do końca wiem od czego jest uzależniona bo rzadko się odzywa. Ma rosyjskie nazwisko.Chciałabym kiedyś pojechać do Rosji...
    Podała mi szklankę wody, która stała na szafce i bez słowa wyszła z pokoju. 
Już nie raz budziła mnie z nocnego koszmaru i zawsze w takich sytuacjach po prostu podaje mi wodę i wychodzi. Pasuje mi ten układ. Nie rozmawiamy. Bo nie musimy. Bo nie chcemy.
    Wypiłam zawartość naczynia, po czym zsunęłam się z łóżka i wyszłam na korytarz. Kilka par oczu spojrzało na mnie badawczym wzrokiem, po czym każde z nich wróciło do włóczenia się po ośrodku bez celu. To ich uspakaja. Mnie też.  
     Krążyłam w kółko, próbując wyrzucić z głowy obrazy z mojego snu, ale gdzie bym nie spojrzała widziałam zapadającą się podłogę i ściany. Wszystko było niewyraźne, jakbym patrzyła przez brudną szybę. 
     Byłam zmęczona. Weszłam kilka schodków do góry, po czym opadłam na zimny stopień i oparłam ramię o ścianę. Siedziałam, wpatrując się bezmyślnie w przestrzeń. Przez małe okienko za mną wpadał do środka zapach ulic po deszczu, ale nawet tak bardzo uwielbiamy kiedyś przeze mnie zapach nie był w stanie oderwać mnie od niechcianych myśli. W głowie miałam jedynie jedno.
     Ludzie schodzili i wchodzili po schodach. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Nikt poza NIM.
     Przeszedł koło mnie, rzucając mi jedynie krótkie spojrzenie. Usłyszałam jak się zatrzymuje kawałek dalej. Spojrzałam za siebie. On powoli zszedł tyłem po schodach, tak aby znów stanąć przede mną. Zmarszczył brwi i po chwili zastanowienia usiadł obok, a ja znów zaczęłam patrzeć przed siebie, odłączając się od otaczającego mnie świata.
-Jesteś... Nie pamiętam twojego imienia. - nie odpowiedziałam, ale jemu najwyraźniej to nie przeszkadzało. -Nie chciałaś nic powiedzieć dzisiaj. Pamiętam cię... - jego głos był niski i spokojny. W pewnym stopniu wręcz odprężający.Wpatrywał się we mnie wyczekującym spojrzeniem. Nic nie powiedziałam. Ale nie wiedzieć czemu straszne obrazy w mojej głowie stopniowo znikały.
-Jak masz na imię? - zrobił krótką przerwę podczas której wyczekiwał odpowiedzi. Jednak nie otrzymał jej. -Dlaczego tu jesteś? - nie poddawał się przybysz. -Kokaina? Amfetamina? LSD? Morfina? - wymieniał, ale ja nawet nie drgnęłam. Westchnął głośno i potarł twarz dłońmi. 
-Każdy tutaj ma z czymś problem...
   Zamknęłam oczy i oddychałam głęboko. Przybysz zadawał kolejne pytania, ale na żadne z nich nie otrzymał odpowiedzi. Po kilku nieudanych próbach postanowił się poddać. Siedzieliśmy w milczeniu. Każde z nas pochłonięte było własnymi myślami. Ciekawe o czym ON myślał.Wyglądał na takiego spokojnego... Nic nie wskazywało na to, że coś mu odebrali. Miałam rację. Jako jedyny tutaj nie cierpi. 
     Moje myśli krążyły wokół zupełnie czegoś innego...
 
***

    -Bóg jest jak światło... kiedy jesteśmy blisko światła wiemy dokąd mamy iść, czujemy się bezpieczni i pewni siebie. Wiemy co robić... - mówił ksiądz z ogromnym zamiłowaniem. Spoglądałam na ludzi, którzy uważnie wsłuchiwali się w każde słowo kapłana. Oni są tutaj, bo wierzą. Że Bóg ich ocali.  Że wybawi ich z opresji, kiedy będą w potrzebie. Mnie nie wybawił. Ja już nie wierzę.
    A dlaczego tu jestem? Byłam ciekawa dzisiejszego kazania. ''Bóg jest jak światło...'', dlaczego więc moim światłem jest zupełnie coś innego? Moje światło, spoczywa na dnie mojego plecaka. Przy nim czuję się bezpieczna i pewna siebie. Moim światłem chwilowo jest amfetamina. Kolega ma na nią receptę, więc przecież nie robię nic złego. Używa się jej do leczenia depresji i śpiączek. Jak na razie pomaga mi normalnie funkcjonować. To tylko na jakiś czas. Aż wstanę na nogi i nie będę już potrzebować światła, żeby wiedzieć gdzie mam iść. Znajdę coś innego.
    Rose mówi, że to zaprowadzi mnie na dno, ale co ona tam wie? Ja już byłam na dnie, a amfetamina sprawia, że się od niego odbiłam. Na razie dryfuję na wodzie, ale za niedługo wrócę na brzeg. Wiem to, wiem to na pewno. Rose mnie nie rozumie, już nie mogę na nią liczyć tak jak kiedyś... Teraz mogę liczyć tylko na kolegę, który dostarcza mi moje szczęście. Nikt nie wie jak to jest. Nikt.
    Ksiądz nadal mówił, ale już przestałam słuchać. W uszach słyszałam jedynie szum. Nie było sensu, żebym tam dłużej siedziała. 
    Weszłam z jakąś ciemną uliczkę i usiadłam na strych, betonowych schodach, które teraz prowadzą do zamurowanych drzwi. Oddychałam głęboko zimnym powietrzem. Z nieba powoli zaczęły spadać małe krople. 
-Aniołki płaczą - szepnęłam, wracając na chwilę do czasów dzieciństwa, kiedy to tata zwykł zabierać mnie na spacer podczas deszczu. ''Fleur, pamiętaj, że nie ma nic lepszego od płaczu aniołków na skórze. Łap ich łzy, Fleur! Łap je! Przyniosą ci szczęście.'' wołał, śmiejąc się przy tym głośno, a ja biegałam w kółko łapiąc spadające krople w małe rączki. ''Złapałam, tato! Mam je!'' cieszyłam się, z każdej uchwyconej łzy. Spacerowaliśmy tak długo, aż mój starszy bart nie przybiegł po nas, mówiąc, że mama woła nas do domu. Zaczynałam wtedy skakać w miejscu i wołać, że zbieram szczęście. Ale on nigdy nie wiedział o co mi chodzi. Tyko tata stał za mną nadal śmiejąc się głośno.
-Nawet aniołki płaczą nad moim losem - powiedziałam cicho i nie mogąc nic na to poradzić zaczęłam szlochać razem z nimi. Ale moich łez nikt nie łapał. 
    Przeszukałam torbę w poszukiwaniu małego plastikowego pudełeczka. Wyciągnęłam ze środka tabletkę i obejrzałam ją dokładnie. Pomyślałam o tacie, co by powiedział, gdyby się dowiedział jak się stoczyłam? Obwiniałby za to siebie. Pytałby, gdzie popełnił błąd. Ale na szczęście on nie wie. I nigdy nie musiałby wiedzieć, bo gdyby tu był nie byłoby tabletek. To ja powinnam zginąć w tym wypadku...
    -Przepraszam - wymamrotałam i połknęłam mój ratunek. Odetchnęłam z ulgą i oparłam się o mur. Padało coraz mocnej, a mi coraz mniej to przeszkadzało. Siedziałam z zamkniętymi oczami i oddychałam świeżym, deszczowym powietrzem. Aniołki płakały nade mną jeszcze przez wiele godzin.  

***

   Ciszę przerwał głośny krzyk, dochodzący z korytarza, na który stąd miałam doskonały widok. Otworzyłam oczy i rozejrzałam się w poszukiwaniu mężczyzny, który zakłócił spokój. Był wysoki. Miał ciemne rozczochrane włosy. Jego spojrzenie przypominało wzrok szaleńca. Ale wszyscy tutaj jesteśmy szaleni.*
-Nie! Nie!- wrzeszczał w kółko. Dookoła zebrało się grono zainteresowanych. 
-To Kurt, mówią na niego Barmy** - wyjaśnił mój towarzysz, po czym znowu zamilkł, wracając do krainy swoich własnych przemyśleń.
    Kurt zaczął zrzucać wszystko ze stołów,  a gdy w jego kierunku wyszli pracownicy ośrodka złapał za krzesło i cisnął nim o ścianę. Krzyczał, chwytając się za głowę. Kilku mężczyzn próbowało go trzymać, ale ciągle się wyrywał. W końcu po długiej szarpaninie wkroczyli ochroniarze. Na korytarzu znów zapanowała cisza, a wszyscy jak gdyby nigdy nic wrócili do swoich poprzednich zajęć. Na mojej twarzy malowało się zdziwienie. On tutaj nie pasuje. Powinien być gdzie indziej. W miejscu, gdzie nikt nie odbiera mu szczęścia, albo już tam gdzie zdanie wszyscy tutaj jesteśmy szaleni przyjmuje zupełnie inne znaczenie. A szaleńcy na prawdę odchodzą od zmysłów. Niech wraca do swojego szczęścia, póki jeszcze może.
-Przywykniesz - powiedział mój towarzysz, widząc moją minę. 
-Jesteś tu nowa, prawda? - spróbował znowu, ale ja postanowiłam wrócić do ignorowania go. 
-Nieważne - wymamrotał. -Kurt jest uzależniony od kokainy. Wraca na odwyk, co jakiś czas. Właściwie nie wiem po co, skoro za każdym razem tak reaguje po kilku godzinach pobytu tutaj. Ktoś kiedyś powiedział, że heroina to największy syf, ale ta osoba najwyraźniej nigdy nie została odcięta od koki. Chociaż nie wiem... Nie brałem heroiny. - jego mina momentalnie zrzedła, a w jego oczach pojawiło się coś, co upewniło mnie w tym, że wypowiedziane przez niego słowa przywołały bolesne wspomnienia.
     Po mnie te słowa też nie spłynęły. Mimowolnie wzdrygnęłam się na słowo 'heroina', ale ON tego nie zauważył. Zacisnęłam pięści i przygryzłam wargę tak mocno, że zaczęła krwaić. Tego na szczęście też nie widział. Wstał ze schodów i nie mówiąc nic więcej poszedł tam, gdzie od początku planował - do góry. 
    Siedziałam jeszcze przez jakiś czas, ale nie byłam już dręczona przez obrazy z mojego snu. Teraz męczyło mnie coś innego. Szczęście.*** 
    Korytarze stopniowo pustoszały. Zbliżała się pora kolacji. Byłam głodna. Ale tego głodu jedzenie nie zaspokoi. Poszłam od razu do swojego pokoju. W głowie wciąż dźwięczały mi słowa ''heroina to największy syf''. 
    Tej nocy nie spałam. Aniołki płakały za oknem jeszcze przez wiele godzin. 


_____________________________
* Słowa wypowiedziane przez Kota z Cheshire w filmie pt.  ''Alice in Wonderland'' (We're all mad here)
** Barmy - z ang. zbzikowany/szalony
*** Gdyby ktoś nie zaglądnął do opisu bohaterów: Fleur nazywa narkotyki 'szczęściem'.

piątek, 18 kwietnia 2014

Rozdział II

BEZIMIENNY.

''Potrzebuję nowego kierunku
Ponieważ zgubiłam swą drogę''

     Zegar na ścianie pokazywał piątą nad ranem. Budynek był pogrążony w idealnej ciszy. Nawet najmniejszy dźwięk odbijał się echem od ścian. Przemierzałam pusty korytarz w długiej koszuli nocnej. Moje bose stopy były całkowicie niesłyszalne na zimnym linoleum. Uniosłam prawą rękę, tak aby dotknąć ściany i szłam dalej znacząc na niej niewidzialną linię palcem. Cisza panująca dookoła zaczęła mnie przerażać. 
-Somewhere over the rainbow, way up high... - zaczęłam nucić piosenkę, którą tata śpiewał mi w dzieciństwie, gdy nie mogłam spać, bojąc się ciszy panującej w pokoju. 


And the dreams that you dreamed of, once in a lullaby
Somewhere over the rainbow, blue birds fly

     Czasem cisza potrafi być o wiele bardziej przerażająca od ciemności. Kiedy wokół panuje cisza ludzie słyszą różne rzeczy. Rzeczy, których normalnie nie słyszymy. Boimy się wydać z siebie najmniejszy dźwięk, w obawie, że ktoś nas usłyszy. Ktoś kogo na dobrą sprawę nie ma w pobliżu. 

 And the dreams that you dreamed of, dreams really do come true

    Aksamitny głos mojego ojca rozbrzmiewał w mojej głowie, chroniąc mnie  przed wszechobecną ciszą. Mój palec w dalszym ciągu znaczył niewidzialną linię na ścianie. Szłam przed siebie przez mrok panujący na korytarzach. Robiło się coraz zimniej. Moje stopy powoli przybierały czerwoną barwę. Szłam dalej. Podążałam w kierunku głosu w mojej głowie. 

Someday I'll wish upon a star,
wake up where the clouds are far behind me  

    Moja ręka zastygła w bezruchu, by po chwili opaść. Było coraz zimniej. Ale głos w mojej głowie stawał się coraz wyraźniejszy, więc szłam dalej. Nie wiedziałam gdzie, nie wiedziałam po co. Ale na końcu tej drogi czekał na mnie tata. Tego byłam pewna. 

Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me

-That's where you'll find me... - powtórzyłam za głosem. Objęłam się ramionami, robiło się coraz  zimniej. Miałam przymrużone oczy, próbując dostrzec coś w mroku, ale nic z tego. Mimo to nie zatrzymywałam się. 
 
Somewhere over the rainbow, blue birds fly
And the dream that you dare to why, oh why can't I?

    Zimne powietrze owiewało moje ciało. Niebo było szare. Świat powoli budził się do życia. Jeszcze kilka kroków... Zaraz go znajdę. Na pewno go znajdę.
    -Stój! - gdzieś za mną rozległ się donośny krzyk. Piosenka ustała. Zakręciło mi się w głowie. Wzięłam głęboki wdech i rozejrzałam się dookoła. Stałam na dachu. A właściwie na krawędzi dachu. Otworzyłam usta, ale nie wydobyłam z siebie żadnego dźwięku. Jak mogłam tak bardzo pogrążyć się w nieistniejącej piosence, że zaprowadziła mnie ona aż tutaj? Odruchowo zrobiłam kilka kroków w tył. Szłam tak długo aż moje plecy nie natrafiły na przeszkodę. Odwróciłam się momentalnie, a w półmroku ujrzałam JEGO. Stał przyglądając mi się uważnie. Jego niebieskie oczy świdrowały mnie, czułam się jakby czytał w moich myślach. Przeszukiwał mój umysł, próbując odnaleźć w nim coś, co powie mu co mnie tutaj zaprowadziło. On wiedział, że nie byłam niczego świadoma, widział to po mojej przerażonej minie. Rozglądałam się nerwowo nadal nie do końca wiedząc, co się ze mną działo przez ostatnie kilka minut. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała coraz szybciej. Miałam halucynację? Lunatykowałam? Nie mogłam lunatykować... Przecież nie spałam.
     Zdaje się, że na to pytanie nigdy nie uda mi się znaleźć odpowiedzi. Ale jedno jest pewne. Mało brakowało, a skoczyłabym w ciemną otchłań, w pogoni za ojcem, którego już nigdy nie złapię.
-Co ty na Boga wyprawiasz? - zapytał w końcu, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Może wiedział, że jej nie otrzyma, bo ja nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Nie chciałam na nie odpowiedzieć. Jego głos był spokojny i opanowany, w ogóle nie współgrał z jego przerażeniem na twarzy. Złapał mnie za rękę, a drugą dłonią uniósł mój podbródek, aby ponownie zajrzeć mi w oczy.
-Wszystko w porządku? - tym razem czekał na odpowiedź. Staliśmy w bezruchu, patrząc sobie w oczy. Mój oddech się uspokoił. Wiedziałam, że muszę odpowiedzieć na to pytanie. Skinęłam głową i uwolniłam dłoń z jego uścisku.
    -Może teraz zdradzisz mi swoje imię? -zapytał z nadzieją ''mój wybawiciel'', ale ja nadal milczałam jak grób i nie miałam w planach odzywać się do niego. Jeszcze nie teraz. To, że przywrócił mi świadomość, tym samym prawdopodobnie ratując mi życie, nic nie zmieniało. Wyminęłam go i wróciłam do budynku. Poszedł za mną.
-Więc oboje nie znamy swoich imion, jesteśmy bezimienni - powiedział z uśmiechem, kiedy szliśmy przez korytarz. Potem mówił dalej. Ale nie słuchałam. Nadal byłam w szoku, po tym co właśnie się stało. Gdybym miała dostęp do mojego szczęścia, to jestem pewna, że ta sytuacją nie miałaby miejsca. Wariuję tutaj. Tracę kontrolę nad własnym umysłem. 
    Kiedy trochę ochłonęłam postanowiłam usiąść na schodach, żeby pomyśleć. On nie wiedzieć czemu zrobił to samo.
   Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Siedzieliśmy, wpatrując się w białe ściany. Każdy powinien czasem usiąść i popatrzeć. Zadziwiające jak wiele rzeczy można wtedy dostrzec. W dzisiejszych czasach wszyscy się śpieszą. Nie mają czasu, żeby widzieć... a może po prostu nie chcą?
-Nie możesz spać? - spróbował po raz kolejny. Po chwili westchnął głośno i znowu zaczął mówić. -Skoro chcesz milczeć, to ja będę mówił, ty tylko słuchaj. Albo nie słuchaj jeśli nie chcesz, ja i tak powiem - przerwał na chwilę, a na jego ustach pojawił się uśmiech. A uśmiech ten był jak najbardziej szczery, co w tym miejscu nie zdarza się często. 
-Ty pewnie nie możesz spać, co? - zapytał znowu, ale tym razem nie oczekiwał odpowiedzi. -Ja lubię wstawać o tej porze. Jest wtedy tak cicho... Tak spokojnie. Wszyscy śpią. Albo przynajmniej udają lub próbują. W tym miejscu trudno o sen. Sam coś o tym wiem. Zwykłem włóczyć się całą noc po pustych korytarzach - zaśmiał się cicho sam do siebie.
     Jak to możliwe? Jak to możliwe, że on nie cierpi? Dlaczego on tutaj w ogóle jest? Mogłam go zapytać, ale nie chciałam. Nie chciałam z nim rozmawiać. Wolałam tylko słuchać. Jego głos jest tak bardzo uspakajający, przynajmniej na chwilę odrywa mnie od tych myśli. Na jedną krótką chwilę. Ale czym jest krótka chwila w porównaniu do wieczności, jaką tu spędzam. Tik-tak, tik-tak. Czas upływa nadal równie wolno jak wcześniej. W tej kwestii nic się nie zmieniło. 
-Dzisiaj jest niedziela, wiesz? 1 maja. Założę się, że nie wiedziałaś - przerwał na chwilę, spoglądając na mnie kątem oka, mając nadzieję, że jakoś zareaguję. Ale ja wpatrywałam się w jego profil w bezruchu. Obserwowałam jak jego klatka piersiowa unosi się i opada w zadziwiająco równym tempie. Jak co jakiś czas uśmiecha się podczas wypowiadania jakiś słów. Jak zerka na mnie po każdym zdaniu. Nie mówiłam. Nie zawsze słuchałam. Ale patrzyłam. Dokładnie obserwowałam. 
-Nie liczysz dni - stwierdził, był całkowicie pewny, że ma rację. I faktycznie nie miałam pojęcia jaki dziś dzień. Ale skoro on twierdzi, że 1 maja, to jestem tu już tydzień. Ale ten tydzień był dłuższy niż wszystkie inne. I kolejne tygodnie tutaj też będą dłuższe. Tik-tak, tik-tak. 
-Pewnie mi nie odpowiesz, ale... - zaśmiał się cicho i przejechał dłonią po swojej brodzie. -Właściwie dlaczego się nie odzywasz? - tym razem nie spojrzał na mnie kątem oka. Odwrócił głowę w moim, kierunku i spojrzał mi prosto w oczy, ale po chwili jak gdyby nigdy nic znów zaczął patrzeć przed siebie.
-No tak - podsumował. -Czego się spodziewałem pytając cię dlaczego nic nie mówisz...
     Na kilka długich minut zapadła cisza, ale nie była ona męcząca, czy niezręczna. I ja i ON czuliśmy się w tej ciszy bardzo dobrze. 
-Na pewno nie jesteś niemową, bo szepnęłaś coś wtedy na terapii. Swoją drogą ciekawi mnie, co to było... Może kiedyś mi powiesz - podjął niespodziewanie swój kolejny monolog. -Może po prostu się boisz? Nie ufasz ludziom, co? Nie chcesz się do nich przywiązywać... Nie chcesz ich do siebie dopuszczać. Boisz się, że zostaniesz zraniona? - zamknęłam oczy i w takim skupieniu, na jakie było mnie stać analizowałam jego słowa. A najbardziej przeraziło mnie to, że na te pytania sama nie potrafiłam sobie odpowiedzieć. Wcześniej nie potrzebowałam ludzi. Miałam szczęście. 
-Wiesz co, bezimienna? - przerwał, a jego usta znów ozdobił szczery uśmiech. -Kiedyś przeczytałem, że  ludzie ma­ją dziwną skłon­ność do wy­biera­nia te­go, co pro­wadzi ich do zguby.*  Jeszcze nie jest za późno na zmianę decyzji. Nie możesz do końca życia bać się kontaktu z ludźmi, bo w końcu zwariujesz... A sądząc po tym, co stało się na dachu... - jego twarz nagle posmutniała. Wstał ze schodów i wziął głęboki wdech. 
-Możliwe, że już wariujesz - rzucił przez ramię i ruszył w tylko sobie znanym kierunku. A ja znowu zostałam sama, próbując zwalczyć siedzące we mnie demony, które kierują wszystkie moje myśli na jedną rzecz. Szczęście. 



_________________
*...ludzie ma­ją dziwną skłon­ność do wy­biera­nia te­go, co pro­wadzi ich do zguby. - ''Baśnie Barda Beedle'a'' - J.K. Rowling. 

sobota, 1 marca 2014

Prolog

''Pustynia jest nawoływaniem
Pustki przestrzeni
Lwi głód
Jest wypisany na Twej twarzy''


     Dzisiaj jest 27 kwietnia 2012 roku.
Białe korytarze zdają się być coraz węższe. Chcą mnie zdusić, zniewolić, ograniczyć. Jestem zagubiona. Błąkam się po budynku. Jest tu pełno ludzi, ale jeszcze nigdy wcześniej nie czułam się tak bardzo samotna. Nie mam nikogo. Nie mam nic. Chcą mnie tu odciąć od mojego szczęścia, które według nich jest jedynie krótkim złudzeniem. Podobno to mój ratunek, ale jak na razie tylko ciągnie mnie na dno. Mówią, że jeszcze nie jest za późno i jeszcze mogę się wycofać.
Ciężkie wskazówki starego zegara wciąż dźwięczą w mojej głowie, przypominając mi o tym, jak wolno upływa czas. Sekunda po sekundzie.
Siedzę tu od kilku dni. Może od pięciu, a może już od siedmiu. Nie liczę. Tu każdy dzień zdaje się być wiecznością. Więc ile już tu jestem?

Miałam 17 lat.
Zaczęło się od samotności. Ile krzywd wyrządziła ona ludziom na całym świecie?
Cholerna samotność.
Pustka...

Po wypadku samochodowym, w którym zginął mój tata trafiłam do szpitala. Byłam ciężko ranna. Nie wiem co było gorsze.
Ból fizyczny czy psychiczny.
Po wyjściu ze szpitala, znalazłam odpowiedź na to pytanie. Próbowałam znaleźć sposób na uśnieżenie bólu psychicznego, na które żadne szpitalne leki nie mogły mi pomóc.
Kolega załatwił mi amfetaminę.  Mówił, że ma na to receptę.*
Powiedział, że daje poczucie lepszej koncentracji. Poprawia nastrój. Zapewnia dobry humor i olbrzymią, niczym nie uzasadnioną, pewność siebie. Jednocześnie znosi potrzebę snu. Kto po kilkudziesięciu nieprzespanych nocach i kilkutygodniowej depresji nie pokusiłby się na taką używkę? Zapomniał wspomnieć, że recepta jest fałszywa, a amfetamina przestaje działać jak należy. Dobrze, że nie trwało to dłużej. Przestałam brać. Ale pustka, którą czułam stawała się coraz większa, a mi brakowało czegoś, co trzymałoby mnie na powierzchni. Tonęłam, szłam prosto na dno.

Długo nie wytrzymałam. Byłam słaba. Perazyna. Moklobemid. Iloperydon. Trazodon. Mogłabym wymieniać cały dzień, bo dostęp do nich nie był zbyt trudny, wystarczył jeden telefon i pieniądze. Wolę nie wiedzieć, czy aby wszystkie z nich były tym, co widniało na opakowaniach.
Ale na dłuższą metę żadne nie pomagało mi znieść szarej rzeczywistości. Potrzebowałam czegoś więcej. Byłam zdesperowana.

Kokaina...
Środek silnie pobudzający, wywołuje euforię oraz daje poczucie pewności siebie i siły. Kuszące, prawda? W ostatniej chwili opanowałam się i postanowiłam trochę poczytać. Dobrze zrobiłam.
Kokaina może również wywoływać lęk, drażliwość i agresję. Nadmierne dawki wywołują zawroty głowy, pocenie się, suchość w ustach. Może wystąpić również utrata przytomności i drgawki.Po kilku godzinach ''idealnego życia'' następuje czas głębokiej depresji połączonej z poczuciem własnej bezwartościowości, lękiem, a nawet myślami samobójczymi i ogromna potrzebą wypoczynku i snu, który jednak nie przychodzi, a to miałam zagwarantowane już bez kokainy.

23 marca 2012 roku znalazłam swoje szczęście.
Wspaniałe samopoczucie, graniczące z euforią. Potem ponad cztery godziny pełnego relaksu i odprężenia.
Zobojętnienie.
Podobno szybko uzależnia fizycznie i psychicznie. Wiedziałam o tym zażywając je po raz pierwszy. Ale czy miało to jakiekolwiek znaczenie? 
Najważniejsze było dla mnie to, że wreszcie znalazłam spokój. Znalazłam moje szczęście.

A teraz siedzę tu, z tymi wszystkimi wariatami. Przeżywam prawdziwe męki.
Bolą mnie mięśnie. Rano wymiotowałam kilka razy. Pocę się. Chyba mam halucynację.
Odebrali mi szczęście.

Życie... Jedno słowo. Miliony definicji.
Dla mnie nic nie znaczy.
Nie mam planów, ambicji, marzeń.
Żyję.
Ale co to za życie? 

Mam na imię Fleur.
Moim szczęściem jest diacetylomorfina.
Potocznie zwana heroiną.


________________________
*Amfetamina była w USA legalnym lekiem, który można było kupić bez recepty, aż do końca lat 60 XX w.  Obecnie lek ten jest jeszcze czasami stosowany przy leczeniu głębokich depresji i śpiączek. W niektórych przypadkach jest wydawana na receptę.