piątek, 18 kwietnia 2014

Rozdział II

BEZIMIENNY.

''Potrzebuję nowego kierunku
Ponieważ zgubiłam swą drogę''

     Zegar na ścianie pokazywał piątą nad ranem. Budynek był pogrążony w idealnej ciszy. Nawet najmniejszy dźwięk odbijał się echem od ścian. Przemierzałam pusty korytarz w długiej koszuli nocnej. Moje bose stopy były całkowicie niesłyszalne na zimnym linoleum. Uniosłam prawą rękę, tak aby dotknąć ściany i szłam dalej znacząc na niej niewidzialną linię palcem. Cisza panująca dookoła zaczęła mnie przerażać. 
-Somewhere over the rainbow, way up high... - zaczęłam nucić piosenkę, którą tata śpiewał mi w dzieciństwie, gdy nie mogłam spać, bojąc się ciszy panującej w pokoju. 


And the dreams that you dreamed of, once in a lullaby
Somewhere over the rainbow, blue birds fly

     Czasem cisza potrafi być o wiele bardziej przerażająca od ciemności. Kiedy wokół panuje cisza ludzie słyszą różne rzeczy. Rzeczy, których normalnie nie słyszymy. Boimy się wydać z siebie najmniejszy dźwięk, w obawie, że ktoś nas usłyszy. Ktoś kogo na dobrą sprawę nie ma w pobliżu. 

 And the dreams that you dreamed of, dreams really do come true

    Aksamitny głos mojego ojca rozbrzmiewał w mojej głowie, chroniąc mnie  przed wszechobecną ciszą. Mój palec w dalszym ciągu znaczył niewidzialną linię na ścianie. Szłam przed siebie przez mrok panujący na korytarzach. Robiło się coraz zimniej. Moje stopy powoli przybierały czerwoną barwę. Szłam dalej. Podążałam w kierunku głosu w mojej głowie. 

Someday I'll wish upon a star,
wake up where the clouds are far behind me  

    Moja ręka zastygła w bezruchu, by po chwili opaść. Było coraz zimniej. Ale głos w mojej głowie stawał się coraz wyraźniejszy, więc szłam dalej. Nie wiedziałam gdzie, nie wiedziałam po co. Ale na końcu tej drogi czekał na mnie tata. Tego byłam pewna. 

Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me

-That's where you'll find me... - powtórzyłam za głosem. Objęłam się ramionami, robiło się coraz  zimniej. Miałam przymrużone oczy, próbując dostrzec coś w mroku, ale nic z tego. Mimo to nie zatrzymywałam się. 
 
Somewhere over the rainbow, blue birds fly
And the dream that you dare to why, oh why can't I?

    Zimne powietrze owiewało moje ciało. Niebo było szare. Świat powoli budził się do życia. Jeszcze kilka kroków... Zaraz go znajdę. Na pewno go znajdę.
    -Stój! - gdzieś za mną rozległ się donośny krzyk. Piosenka ustała. Zakręciło mi się w głowie. Wzięłam głęboki wdech i rozejrzałam się dookoła. Stałam na dachu. A właściwie na krawędzi dachu. Otworzyłam usta, ale nie wydobyłam z siebie żadnego dźwięku. Jak mogłam tak bardzo pogrążyć się w nieistniejącej piosence, że zaprowadziła mnie ona aż tutaj? Odruchowo zrobiłam kilka kroków w tył. Szłam tak długo aż moje plecy nie natrafiły na przeszkodę. Odwróciłam się momentalnie, a w półmroku ujrzałam JEGO. Stał przyglądając mi się uważnie. Jego niebieskie oczy świdrowały mnie, czułam się jakby czytał w moich myślach. Przeszukiwał mój umysł, próbując odnaleźć w nim coś, co powie mu co mnie tutaj zaprowadziło. On wiedział, że nie byłam niczego świadoma, widział to po mojej przerażonej minie. Rozglądałam się nerwowo nadal nie do końca wiedząc, co się ze mną działo przez ostatnie kilka minut. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała coraz szybciej. Miałam halucynację? Lunatykowałam? Nie mogłam lunatykować... Przecież nie spałam.
     Zdaje się, że na to pytanie nigdy nie uda mi się znaleźć odpowiedzi. Ale jedno jest pewne. Mało brakowało, a skoczyłabym w ciemną otchłań, w pogoni za ojcem, którego już nigdy nie złapię.
-Co ty na Boga wyprawiasz? - zapytał w końcu, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Może wiedział, że jej nie otrzyma, bo ja nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Nie chciałam na nie odpowiedzieć. Jego głos był spokojny i opanowany, w ogóle nie współgrał z jego przerażeniem na twarzy. Złapał mnie za rękę, a drugą dłonią uniósł mój podbródek, aby ponownie zajrzeć mi w oczy.
-Wszystko w porządku? - tym razem czekał na odpowiedź. Staliśmy w bezruchu, patrząc sobie w oczy. Mój oddech się uspokoił. Wiedziałam, że muszę odpowiedzieć na to pytanie. Skinęłam głową i uwolniłam dłoń z jego uścisku.
    -Może teraz zdradzisz mi swoje imię? -zapytał z nadzieją ''mój wybawiciel'', ale ja nadal milczałam jak grób i nie miałam w planach odzywać się do niego. Jeszcze nie teraz. To, że przywrócił mi świadomość, tym samym prawdopodobnie ratując mi życie, nic nie zmieniało. Wyminęłam go i wróciłam do budynku. Poszedł za mną.
-Więc oboje nie znamy swoich imion, jesteśmy bezimienni - powiedział z uśmiechem, kiedy szliśmy przez korytarz. Potem mówił dalej. Ale nie słuchałam. Nadal byłam w szoku, po tym co właśnie się stało. Gdybym miała dostęp do mojego szczęścia, to jestem pewna, że ta sytuacją nie miałaby miejsca. Wariuję tutaj. Tracę kontrolę nad własnym umysłem. 
    Kiedy trochę ochłonęłam postanowiłam usiąść na schodach, żeby pomyśleć. On nie wiedzieć czemu zrobił to samo.
   Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Siedzieliśmy, wpatrując się w białe ściany. Każdy powinien czasem usiąść i popatrzeć. Zadziwiające jak wiele rzeczy można wtedy dostrzec. W dzisiejszych czasach wszyscy się śpieszą. Nie mają czasu, żeby widzieć... a może po prostu nie chcą?
-Nie możesz spać? - spróbował po raz kolejny. Po chwili westchnął głośno i znowu zaczął mówić. -Skoro chcesz milczeć, to ja będę mówił, ty tylko słuchaj. Albo nie słuchaj jeśli nie chcesz, ja i tak powiem - przerwał na chwilę, a na jego ustach pojawił się uśmiech. A uśmiech ten był jak najbardziej szczery, co w tym miejscu nie zdarza się często. 
-Ty pewnie nie możesz spać, co? - zapytał znowu, ale tym razem nie oczekiwał odpowiedzi. -Ja lubię wstawać o tej porze. Jest wtedy tak cicho... Tak spokojnie. Wszyscy śpią. Albo przynajmniej udają lub próbują. W tym miejscu trudno o sen. Sam coś o tym wiem. Zwykłem włóczyć się całą noc po pustych korytarzach - zaśmiał się cicho sam do siebie.
     Jak to możliwe? Jak to możliwe, że on nie cierpi? Dlaczego on tutaj w ogóle jest? Mogłam go zapytać, ale nie chciałam. Nie chciałam z nim rozmawiać. Wolałam tylko słuchać. Jego głos jest tak bardzo uspakajający, przynajmniej na chwilę odrywa mnie od tych myśli. Na jedną krótką chwilę. Ale czym jest krótka chwila w porównaniu do wieczności, jaką tu spędzam. Tik-tak, tik-tak. Czas upływa nadal równie wolno jak wcześniej. W tej kwestii nic się nie zmieniło. 
-Dzisiaj jest niedziela, wiesz? 1 maja. Założę się, że nie wiedziałaś - przerwał na chwilę, spoglądając na mnie kątem oka, mając nadzieję, że jakoś zareaguję. Ale ja wpatrywałam się w jego profil w bezruchu. Obserwowałam jak jego klatka piersiowa unosi się i opada w zadziwiająco równym tempie. Jak co jakiś czas uśmiecha się podczas wypowiadania jakiś słów. Jak zerka na mnie po każdym zdaniu. Nie mówiłam. Nie zawsze słuchałam. Ale patrzyłam. Dokładnie obserwowałam. 
-Nie liczysz dni - stwierdził, był całkowicie pewny, że ma rację. I faktycznie nie miałam pojęcia jaki dziś dzień. Ale skoro on twierdzi, że 1 maja, to jestem tu już tydzień. Ale ten tydzień był dłuższy niż wszystkie inne. I kolejne tygodnie tutaj też będą dłuższe. Tik-tak, tik-tak. 
-Pewnie mi nie odpowiesz, ale... - zaśmiał się cicho i przejechał dłonią po swojej brodzie. -Właściwie dlaczego się nie odzywasz? - tym razem nie spojrzał na mnie kątem oka. Odwrócił głowę w moim, kierunku i spojrzał mi prosto w oczy, ale po chwili jak gdyby nigdy nic znów zaczął patrzeć przed siebie.
-No tak - podsumował. -Czego się spodziewałem pytając cię dlaczego nic nie mówisz...
     Na kilka długich minut zapadła cisza, ale nie była ona męcząca, czy niezręczna. I ja i ON czuliśmy się w tej ciszy bardzo dobrze. 
-Na pewno nie jesteś niemową, bo szepnęłaś coś wtedy na terapii. Swoją drogą ciekawi mnie, co to było... Może kiedyś mi powiesz - podjął niespodziewanie swój kolejny monolog. -Może po prostu się boisz? Nie ufasz ludziom, co? Nie chcesz się do nich przywiązywać... Nie chcesz ich do siebie dopuszczać. Boisz się, że zostaniesz zraniona? - zamknęłam oczy i w takim skupieniu, na jakie było mnie stać analizowałam jego słowa. A najbardziej przeraziło mnie to, że na te pytania sama nie potrafiłam sobie odpowiedzieć. Wcześniej nie potrzebowałam ludzi. Miałam szczęście. 
-Wiesz co, bezimienna? - przerwał, a jego usta znów ozdobił szczery uśmiech. -Kiedyś przeczytałem, że  ludzie ma­ją dziwną skłon­ność do wy­biera­nia te­go, co pro­wadzi ich do zguby.*  Jeszcze nie jest za późno na zmianę decyzji. Nie możesz do końca życia bać się kontaktu z ludźmi, bo w końcu zwariujesz... A sądząc po tym, co stało się na dachu... - jego twarz nagle posmutniała. Wstał ze schodów i wziął głęboki wdech. 
-Możliwe, że już wariujesz - rzucił przez ramię i ruszył w tylko sobie znanym kierunku. A ja znowu zostałam sama, próbując zwalczyć siedzące we mnie demony, które kierują wszystkie moje myśli na jedną rzecz. Szczęście. 



_________________
*...ludzie ma­ją dziwną skłon­ność do wy­biera­nia te­go, co pro­wadzi ich do zguby. - ''Baśnie Barda Beedle'a'' - J.K. Rowling. 

4 komentarze:

  1. Masz talent.
    Nie będę pisać " Boże, jakie to cudowne" itp. bo powinnaś to wiedzieć. Nie będę też pisać przesłodzonych komentarzy. W ogóle rzadko je piszę. Ale twoje opowiadanie zafascynowało mnie. Po prostu...wow. Będę tutaj częstym gościem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Trafiłam na Twój blog dzięki katalogowi opowiadań. Przyznam się, że z psychologią jestem bardzo blisko, a uzależnienia to coś, co mnie w pewien sposób interesuje. :) Przeczytałam wszystko, zarówno prolog jak i dwa pozostałe rozdziały. Podziwiam Cię, że podjęłaś się tak trudnej tematyki jak zamknięcie w ośrodku dla uzależnionych. Naprawdę ciężko jest tu wykreować sylwetki bohaterów, żeby odzwierciedlić sam fakt, jak takie osoby mogą się potencjalnie zachowywać. Tobie jak na razie to się udaje, więc jestem pod ogromnym wrażeniem. Jeśli chodzi o sam tekst, nie jestem kimś kto zna się super na rzeczy, dlatego nie czuję się kompetentna przy wypowiadaniu się o jakichś błędach językowych czy stylistycznych. Ja osobiście nic takiego nie zauważyłam. Dla mnie piszesz takim fajnym stylem. Prowadzisz narrację pierwszoosobową i to niesamowite jest jak głęboko weszłaś w bohaterkę, że w sumie czyta się jej myśli, nie sam suchy opis wszystkiego. Nie wiem czy wiesz o co mi chodzi… Po prostu genialnie napisałaś opis przeżyć wewnętrznych. Pewnie pisanie każdej poszczególnej części kosztuje Cię sporo czasu prawda?
    Jeśli chodzi ogólnie o bloga. Masz przepiękny szablon, na nagłówek można patrzeć się godzinami. :) Jedyne co mi nie pasuje to kolor czcionki. Ja bym dała jaśniejszą i większą, bo ta co jest teraz strasznie męczy wzrok.
    Dodałam sobie Twój blog do zakładek i będę zaglądała tu w oczekiwaniu nowego rozdziału :) Pozdrawiam i życzę dużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo! Co do tego czy rozdziały kosztują mnie sporo czasu, to tak naprawdę zależy. Prolog napisałam w przeciągu dwóch godzin, a jeden z rozdziałów pisałam tydzień i strasznie trudno było mi przez niego przebrnąć. Myślę, że zależy to też od 'weny'.
      W każdym razie dziękuję za miłe słowa i cieszę się, że Ci się podoba :)

      Usuń